Miałam straszny
sen. Śniło mi się, że moi rodzice umarli, a raczej zginęli w
wypadku, razem z Deanem i dzieckiem, a ja zamieszkałam w domu
dziecka. To było przykre.
Otworzyłam oczy.
To jednak nie sen.
-Hej
Chanel-blondynka uśmiechnęła się do mnie.-Jak się spało w nowym
miejscu?
-Dobrze, nawet
dobrze. A tobie?-odpowiedziałam uprzejmie.
-Tak jak
zawsze-wzruszyła ramionami.-Czyli bez zbędnych wydażeń.
Podeszłam do mojej
nierozpakowanej walizki i wyciągnęłam jakieś rurki oraz bluzkę.
Gdy niebieskooka to zobaczyła powiedziała, że mogę się
rozpakować, bo jedna z trzech szaf jest moja. Powiedziała też, że
w Perth jest bardzo gorąco i, że ugotuje się w tych ubraniach,
więc wzięłam czarną koszulkę z białym nadrukiem, miętową
spódniczkę w koronkę, balerinki i okulary przeciw słoneczne.
-Wstałaś
już!-krzyknęła Ronnie.-Oprowadzimy cię po mieście, chociaż nikt
nie wie jak długo tutaj będziesz, bo od jutra zaczynają się
adopcje, więc tylko w niedziele jest spokój. A ponieważ wczoraj
przyjechałaś bardzo późno, to czas nadrobić zaległości!
I wtedy zaburczało
mi w brzuchu, na co dziewczyny wybuchły śmiechem i powiedziały, że
zaraz będzie śniadanie. Poszłyśmy na nie.
Kilka osób
przedstawiło mi się, ale usiadłyśmy we trójkę.
Zobaczyłam Effie,
więc jej pomachałam, a ona odwzajemniła gest.
-To Matt-Sue
spuściła głowę.-Nie chce żeby mnie teraz zobaczył.
On mimo wszystko
jednak podszedł do nas. Nie spodziewałam się kogoś takiego.
Wysoki brunet, o pięknych brązowych oczach, wielkim uśmiechu
i...brodą. Jest naprawdę przystojny. Dlaczego, więc okazał się
takim dupkiem i zerwał z moją współlokatorką? Wydaje się być
naprawdę miły.
Pozory mylą
Chanel.
-Cześć-przywitał
się.-Mogę się dosiąść?
-Hej-odpowiedziała
czerwonowłosa.-Tak, jasne. Siadaj.
Matt usiadł i
popatrzył na mnie zdziwiony.
-My się chyba nie
znamy-wyciągnął do mnie dłoń.-Matt, opiekun.
-Chanel
Brooks-uścisnęłam ją.
Jak to opiekun? Sue
umawiała się z opiekunem? Ale on jest jakieś dziewięć lat
starszy, znaczy nie wiem ile oni mają, ale ona wygląda na jakieś
szesnaście-siedemnaście, a on na dwadzieścia sześć, albo siedem.
Ale podobno miłość nie wybiera.
-Zwrócił się do
blondynki?
Ona skinęła
głową, odeszli i zaczęli rozmawiać na polu. Widziałam przez
szybę, że to była spokojna rozmowa, a na koniec się przytulili.
-Pewnie znowu są
razem-warknęła Ronnie.
-To nie jest
możliwe-uśmiechnęłam się chytrze.
-Co?
-Co?
-Ale co?
-Ale co, co?
-Udajesz głupią
czy jesteś?
-Jestem-zaśmiałam
się.
Resztę popołudnia
spędziłam na zwiedzaniu. Co było dziwne? Jakaś para nam się
przypatrywała.
Wieczorem
dowiedziałam się o co chodzi.
-Ronnie,
kochanie-do pokoju wszedła Effie w towarzystwie Matt'a.-Zostałaś
adoptowana.
Musiałyśmy
zbierać nasze szczęki z podłogi.
-Ale, ale...-jąkała
się.-Jestem tutaj od zawsze. Piętnaście lat i nikt mnie nie
adoptował..-zaczęła płakać.-Czy to sen?
-Nie...-odpowiedział
opiekun.-Dlaczego płaczesz?
-To zły szczęścia.
Nie dziwię się
jej, że płacze...po tylu latach znaleźć rodzine. Ale co z Sue?
Czy jej wielka miłość zostanie tutaj, a ona wyjedzie?
To skomplikowane.
Kolejny rozdział, jak obiecałam :)